Moja przygoda związana z karmieniem piersią jest dość zabawna ponieważ rzeczywistość okazała się zupełnie inna niż moje wyobrażenia (podobnie jak z moją teorią o odkładaniu dziecka do łóżeczka i zachowaniu minimum intymności, ale o tym już było).

Przyznaję, nie byłam entuzjastką. Wydawało mi się ono dziwne, nawet zwierzęce. Nie pałałam zachwytem na widok piersi na wierzchu, być może dlatego, że pracując w usługach na własne oczy widziałam przeróżne sytuacje (karmienie przy głównym wejściu do sklepu, gdzie przewija się najwięcej osób / na stole na dziale dziecięcym, po uprzednim zrzuceniu z niego ubrań i przewinięciu tam kupy / etc.). Co prawda nigdy nie mówiłam, że karmić nie będę, ale też nie czułam zewu. Zmieniło się to momentalnie, gdy tuż po porodzie dostałam pod pachę moją różową kluskę - Ciebie, a ona bez chwili zastanowienia się do mnie przyssała. I tak już pozostało. Nie miałam żadnych problemów z przystawianiem jej, tym bardziej z pokarmem - ani nawałów, ani w drugą stronę - nie musiałam podawać mleka modyfikowanego żeby się najadała. W takiej sytuacji, w moim odczuciu, grzechem byłoby odstawiać ją, tylko dla własnej wygody, zwłaszcza, że kompletnie nie czułam takiej potrzeby. Gdy miałam ważne wyjście - odciągałam pokarm, a że takich okazji nie było wiele, laktator posłużył mi dosłownie kilka razy. Widzisz, jakoś tak się złożyło, że i towarzystwo wokół zmarniało, a Twoja Matka uprzednio nie odmawiająca chłodnego piwa w upalny dzień, przestała czuć na nie ochotę. Czujnik gotowości na stałe załączony. Jak nie trudno się domyśleć kwestia karmienia w miejscach publicznych również uległa zmianie, a mój nagi biust w okresie letnim widziało może nie tyle pół Lublina, co wszystkie najbliższe ciocie i rodzina.

Poza tym nie oszukujmy się, to wygoda. Nie musisz nic przygrzewać, kupować, pilnować. Jedzenie masz zawsze przy sobie, w idealnej temperaturze i konsystencji. Zwłaszcza w nocy jest niezastąpione.

Niespodziewanie - choć nie ukrywam, że od paru miesięcy chciałam już zakończyć ten temat - we wrześniu udało nam się odessać od siebie. Nie zupełnie naturalnie.. ale skutecznie. Dziękujemy Ci, kochana musztardo (!). Jak widać tylko dorosłym smakujesz wybornie. Małe podniebienia nie są zachwycone Twoim aromatem, aż do stwierdzenia, że cycuś się zepsuł, ble. Prawdopodobnie nie zdecydowałabym się na taki krok gdyby nie to, że powroty ze żłobka zamieniały się w masakrę - przez całą drogę nawoływanie o mleczko, szukanie piersi pod bluzką, kończące się dopiero w mieszkaniu. Nie do wytrzymania, odbierające uroki wiosny i lata, które można z przyjemnością spędzić na powietrzu, nie koniecznie z dzieckiem uwieszonym przy piersi. Zwłaszcza takim które już mówi zdaniami, a obiad je sprawnie łyżką i widelcem.

Karmiłam dużo dłużej niż początkowo zakładałam (to już przerobiłyśmy) bo ponad półtora roku, co wcześniej było dla mnie nie do pomyślenia. Wydaje mi się, że wyszło bardzo naturalnie, bez spin, że muszę - chciałam. Bez sugerowania się opiniami innych ludzi, bez ich ingerowania w moje decyzje, choć nie ukrywam, że pod koniec tej przygody zdarzało mi się słyszeć różne komentarze po których przez moment czułam się jak Matka siedmiolatki ssącej pierś na stojąco.

Na koniec trochę Coelho, ale kiedyś to nie było dla mnie tak oczywiste jak dzisiaj. Może za kilkanaście lat, lub trochę później będziesz miała własne dzieci i te słowa oddadzą Ci otuchy i pewności. Naturalność i podążanie za własną intuicją uważam za kluczowe w moim (i każdym innym!) macierzyństwie. Ważne żeby pamiętać, że dla każdej Matki co innego będzie zgodne z jej przekonaniami, dlatego nauczona doświadczeniem bardzo mocno staram się nie oceniać cudzych decyzji, o ile nie są realnie skrajne. Zostawianie tygodniowego niemowlęcia żeby wyjść na piwo lub powyższa siedmiolatka nimi są.